Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/65

Ta strona została przepisana.

Nikt mu nie odpowiedział, ten i ów splunął nieznacznie, tylko Zosia odparła swobodnie:
— Jak się masz, Kasjan!
Chłop ją poznał, wypluł papierosa i błysnęły do niej w śmiechu wilcze zęby.
— Rad się starać i służyć! — odparł, przykładając do czapki rękę po żołniersku.
Ona zagabnęła znajomego gospodarza, który wybierał z łódki wodę — i szykował się do odwrotu.
— Zawieź mnie do Czaharów, Maksymie!
— Do młyna? — zdziwił się i w kudły się podrapał. — To szmat drogi — zanocować będzie trzeba. Ja sam nie zdużam — trzeba drugiego. Słysz, Semen — zawieź panienkę do Czaharów. Twoja czajka lżejsza!
— Ale, kiedy baba chce garnki kupować — my we dwoje przyjechali.
— To może ty, Iwanie? — zagabnęła Zośka drugiego.
— Z duszy rad — panusiu, ale u mnie pławice na jednego tylko. Tu z Ługów są ludzie — im po drodze.
— Temu po drodze, kogo panienka pierwszego zawoła. Rozumiecie, bydło! Poszli — puszczajcie mnie! — rozległ się donośny głos Kasjana.
Rozepchał ich — po łodziach spojrzał i zwrócił się do Maksyma.
— Twoja czajka najsprawniejsza. Nu, wylał