Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/66

Ta strona została przepisana.

wodę — to idź po siano — wyściel i drugie wiosło dostań. A żywo — żebym nie czekał.
— Ja nie zdużam, jak Boga kocham i siana skąd wezmę — i wiosło kto mi da.
— Jak mówisz? — huknął Kasjan. — Ot widzisz siano u Łasickich — idź — przynieś — a wiosło już mam.
Sięgnął w pierwszą łódkę — wziął leżące wiosło, spróbował — rzucił — spróbował parę innych — wreszcie wybrał sobie najdogodniejsze i wrócił.
Właściciel nie bronił, tylko spytał pokornie:
— Całkiem zabierasz, czy odniesiesz?
— Zobaczę — rzucił niedbale, a podnosząc głos, huknął w stronę łodzi z sianem:
— Hej — wy tam Łasiczanie — dajcie tu dla mnie siana wiązkę, żywo przynieście!
Po chwili chłopak siano przyniósł. Kasjan dał mu papierosa, potem łódkę wysłał, Zośkę wprowadził i w garście splunąwszy, do wiosła się wziął.
— Idź naprzód, ruro! — warknął do Maksyma — możesz sobie legnąć, ja sam doprowadzę i dopcham!
Jednym naciskiem potężnych ramion odepchnął łódź na środek rzeki, po rozlanem tem morzu spojrzał, zorjentował się i rzekł:
— Na Łasick pojedziem?
— Straszno. Przy młynisku kra się zbiła — rzekł Maksym.