z zaciętością mu znowu odkradał, choćby po latach pozornego zapomnienia lub mścił się krwawo.
Czółno płynęło chyżo, bo prąd wiosenny silny był i droga, kędy okiem rzucić. Stary Maksym czasami protestował przeciw kierunkowi — wspominał wiry, rybne tamy, podwodne pale, mielizny. Kasjan niedbale parł prosto, jak strzelił — powtarzając zuchwale:
— Głupstwo! Namagaj i nie skamlaj. Ja prowadzę. Sądzono utopić się — to w misce barszczu się utopisz; sądzono dopłynąć — morze po kolana!
I tak sunęli jak czajki nad wodą.
Nareszcie ugrzęźli na jakiejś zalanej łące. Nie pomogło popychanie wiosłami, ani cofanie, czółno stanęło. Maksym lamentował. Zośka rozglądała się, kędy wyskoczyć, żeby ulżyć ciężaru i wskazywała Kasjanowi rosochatą wierzbę opodal.
— Żeby tam się dopchać.
Zbój popatrzał wokoło — dostrzegł ciemną smugę głębi w dali i zzuwszy buty wszedł do wody, miał jej po kolana, począł czółno popychać. Zalew był poryty w doły i wyrwy, chłop zapadał czasem po szyję, ale dopchał do prądu i wtedy zziajany, a siny z zimna napowrót do czółna wskoczył, popatrzał na rzekę wściekle i plunął w nią — nie wiedząc, jak wyrazić na nią swą złość.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/70
Ta strona została przepisana.