Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/71

Ta strona została przepisana.

— Choroba żydowska na ciebie! — warknął.
Zośka roześmiała się na tę bezsilną zemstę.
— Ależ z ciebie zuch, Kasjanie! Zimna woda?
— Zapaliła nogi ogniem, a teraz uchwycił ziąb. Ale to głupstwo. Tamtej zimy ja kąpiel miał na Małaszowem jeziorze. Żydy ciągnęli sieci, a to tam tonie straszne — niewody po tysiąc rubli. Ciągnęliśmy kołowrotami, aż raptem stanęło. Rybaki zmacali szostami czep na głębinie, ale jak odczepić! Stali, chodzili po lodzie, radzili, gadali, szturchali, haki puszczali, ani rusz — sieć ani drgnie. Mrozu było stopni ze dwadzieścia, przed samą kolendą. Znudził się ja i zmarzł — tak powiadam do żyda: Ty, parszywy nechryście, będziesz tu długo tak naród mroził, leź w płonkę, odczepiaj niewód, a nie chcesz, to mi daj dziesięć rubli i spirytusu, ile strzymam, to ja pójdę. Żyd w targ, co on odejmie rubla, to ja jednego podnoszę i tak wreszcie, jak doszedłem do piętnastu, to już się zgodził. Wypił ja szklankę spirytusu, rozebrał się do naga, wysmarował się sadłem i buch w płonkę.
— Hospody! — wykrzyknął Maksym.
— To wtedy zapiekło ogniem! — roześmiał się Kasjan. — Na sznurze mnie spuścili, namacałem kłodę, odczepiłem trochę i wyskoczyłem, ale na wietrze jeszcze gorzej, tak ja znowu pod lód — i już odmotałem na czysto.
— I nic ci nie było? — spytała Zośka.
— Jakto? Dał Juda 15 rubli i kwartę spiry-