Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/72

Ta strona została przepisana.

tusu wypiłem do wieczora. Trzy dni potem było zaco hulać z kompanją — tylko źle się skończyło, bo pomylili się, chcieli wybić okna w bożnicy, a wybili w policji, to i przeświątkowali w ostrogu. A widzi panienka, ot i Czaharski młyn tuż przed nami. Duchem zalecieli. Namagaj didu.
Dziad spojrzał wokoło, w dal ręką machnął.
— Dobra woda tej wiosny. Bacz — za parę godzin do Łasickaby dobiegli — a latem od pory do poryby się wlekli. Łasicki pan nigdy wodą nie płynie. Ot — Łasick to skarb. Ten pan to chyba w złocie chodzi. Pół świata do niego służy.
— To ty jego, didu, nigdy nie widział — zaśmiał się Kasjan.
— Z rodu nie widział — a ty?
— Hej, kogo ja nie widział. Ja nawet kitajów widział. Z Łasickim panem ja nawet gadał. My nawet mieli ze sobą okazję.
Zośka spojrzała na niedaleki młyn wodny na piaszczystej wydmie — a potem na szarzejący na horyzoncie las, a Kasjan opowiadał.
— Przeszłego roku starowiery u niego kopali kanały na błocie — ja zeszedł popatrzeć na robotę i zabawił u nich tydzień. Oni wódki nie piją — więc ja pił, żeby im oskomy napędzić, oni ni śpiewają, ni grają — to ja im grał na harmonji i pieśni co najpaskudniejsze śpiewał, żeby się wściekali. Taką zabawę z nich