gnięty był w zatokę, a gardzielą grobel waliła spieniona woda, grożąc zerwaniem tam. Kupa ludzi stało na grobli i rozhowory szły głośne, a wśród świt chłopów czerniał chałat żyda dzierżawcy.
Poszli i oni ku gromadzie i dopiero wtedy żyd poznał Zośkę i począł czapkować.
— Ach — same jasne panienkie — w takie pore! Gwałt — czy jaśnie panienkie do Łasicka?
— Nie — do was, Moszku, a raczej do Czaharów.
— Oj — tutaj bieda. Groble nie strzymają wody. Ja będę stratny na dużo rubli.
— Nie bój się. Nie stracisz. Już twoje panowanie skończone. Czahary panienczyne teraz — zaśmiał się Kasjan.
— Och, one moje nigdy nie były i nie będą. Ja nie obywatel, biedny żydek posesor. Ja tylko ten rok tu jeszcze przebieduję, bo ja za niego z góry zapłacił i kontrakt mam.
— Komuś zapłacił i kiedy? — spytała spokojnie Zośka.
— Nu, zaraz po Purymie — w mój termin — ja do Woronnego poszedł — i panicz Karol pieniądze wziął — na kontrakcie podpisał.
— A to nie wiecie, że stary pan umarł przed Nowym Rokiem? Że musicie mieć podpis wszystkich sukcesorów?
— Po co mi wiedzieć? Ja znam pański honor. Jak panicz Karol podpisał, to jego interes.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/75
Ta strona została przepisana.