Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/76

Ta strona została przepisana.

Ja wiem, z jakiem ja delikatnem państwem handluję. Jaby na honor zwierzył sto tysiąców, nie pięćset rubli!
— Pokaż mi kontrakt i daj nam co jeść.
— I wódki — dopowiedział Kasjan.
— Skąd u mnie wódka?
— Mnie jedno skąd — byle była. Jak ja ją sam znajdę — to darmo wypiję i wszystkich ugoszczę.
Chłopi zaczęli się śmiać, a któryś rzekł:
— Ja tobie nawet pokażę, gdzie schowana.
Zośka poszła pierwsza do chaty, oglądając ciekawie osadę. Chata spora była i prawie nowa, przed trzema laty stawiana. Dotykała do niej obórka, a trochę opodal stała szopka na zboże i siano. Wszystko stało na wydmie, a poza tem leżał szmat uprawnej roli i rósł olszniak, obecnie wodą zalany. Za rzeką było sianożęcie porosłe łozą — i czerniały zrzadka rozrzucone dęby.
W chałupie panował brud i nieład żydowski — pełno było chłopstwa, drobiu, sprzętów koślawych — szyby nieobecne zastąpiono wiechami słomy i gałganami, ściany okopcone, pułap czarny — podłoga niewidzialna pod warstwą błota.
To była pierwsza izba, za nią był alkierz, skąd na widok osobliwego gościa wypełzło troje bachorów i żydówka. Moszko coś z nią pogargotał, zakrzątnęła się tedy około eleganckiego