Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/78

Ta strona została przepisana.

płacili za nie w Woronnem. Należą teraz do mnie.
— Winszuje, jasne panienkie. Dobry kawałek grunt — tylko że w nim to tylko żydek wytrzyma — między takie sąsiady. Te chłopy z Ługów — a te flisaki — to czyste rozbójniki.
— Już wy, Moszku, lat dziesięć tu siedzicie.
— Co robić? Nasza taka żydowska natura, gdzie stracisz, tam odbieraj. Aj, co ja już tu potracił!
Chciał zacząć długą opowieść swych nieszczęść, gdy wtem młynarz przez drzwi huknął:
— Moszku — płyty!
Na tę groźbę rozbicia grobli, nadzieję targu od flisaków i okazję gadania i kłótni wyległo z izby, co żyło. Została tylko Zośka i Kasjan, który po chwili splunął — i rzekł:
— No, to i co będzie? Podaruje panienka ten rok żydowi?
— Chyba — odparła. — Zapłacił — ma prawo.
— A niedoczekanie! Jak zapłacił, to niech idzie po pieniądze do Woronnego. Ja jego jeszcze dziś do wieczora stąd wymiotę.
Uśmiechnęła się.
— Wiesz Kasjan, że ja wcale nie mam ochoty siedzieć z tobą w więzieniu za samowolę.
— Uh — ktoby tam siedział? A ja taki uparł się odsłużyć panience, za tamto — pamięta panienka. Jużby ja dawno zgnił, żeby nie