Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/8

Ta strona została przepisana.

Wielka parada. Nie wiecie? Sam jest, czy z żoną?
— Sam. Od początku siedzi, jako przysięgły w sądzie okręgowym. Bez atu.
Rozmowa się urwała. Zarudzki podszedł do okna i na plac patrzył. Dzwony wciąż grały.
Zajazd pełen był gości pogrzebowych, więc po chwili ktoś znowu wszedł.
— Panowie! Chodźmy. Musimy się przecie w kościele pokazać. Wszyscy już poszli.
— To idź, kiedy ci tak pilno! — burknął jeden z graczy, który wpadł bez trzech na małego szlema.
— Zaraz skończymy! Nie przeszkadzajcie!
Nowoprzybyły zbliżył się do Zarudzkiego.
— Dziekan może długo i grubo śpiewać. Bierze pięćset rubli za pogrzeb.
— Oniby dali tysiąc z radości, że się wreszcie do fortuny dorwą. Męczył-bo ich stary. Teraz Karolek pewnie Sterdyńską dostanie.
— No, a Lucjan interesa oczyści. Ciekawym, czy się podzielą, czy Karolek Lucjana spłaci. Kapitałów stary nie miał, ale i długów żadnych. Zawsze dla dwóch suto będzie.
— No, siostrom dać muszą spłatę.
— Co tam siostry! Ale co z Wacławem będzie?
— Co ma być. Pewnie dawno przepadł i nie żyje.
— Zobaczysz, że zmartwychwstanie do spadku.