Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/80

Ta strona została przepisana.

ludziom z oczu, wynieść się z miasteczka, byle o niej zapomniano.
Powoli zdawało się jej, że byle Spendowski wiedział o sprawie — to już będzie pomyślnie załatwiona i, otrząsnąwszy się z chwilowego osłabienia, wyszła, by jeszcze się po swej osadzie rozejrzeć.
Nad rzeką zbili się chłopi — płyty szły długim sznurem — «Łasicka kolej» — jak ją któryś objaśnił — Motolda drzewo — dębina na pomostach sosnowych — przeprawione przez młynową gardziel — uczepiono w zatoce i flisacy wysiadali na brzeg — zabierali się do noclegu, bo «pasy» niektóre się porozłączały — należało «ładzić». Coraz gwarniej uczyniło się i coraz barwniej, bo rozpalono ognisko, ozwały się tony skrzypiec — raut chłopski zapowiadał się świetnie. Kasjan był w tłumie, już dokazywał po swojemu, bo go pojono i ugaszczano — nie tyle z serca, co ze strachu. Na najdalszy cypel lądu zaszła Zośka i w ostatnich łunach zachodu widziała olbrzymi kawał tego płaskiego kraju. Usiadła nad nurtem i roiła plany na życie dalsze i tak się tem zajęła, że zgasł zachód, sierp nowiu oświetlił rzekę, a ona wciąż siedziała, obojętna na chłód, wilgoć, głód i zmęczenie. Wtem Kasjan się ukazał, niosąc miskę pełną gorącego mleka i kromkę chleba. Nie bardzo był jeszcze pijany, ale już głos miał zmieniony.
— Ot kolacja panienki i we młynie posłano.