Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/84

Ta strona została przepisana.

— Aha! — i chłop znowu splunął. Snąć jednakie miał wrażenie na wspomnienie żony i Semki.
Po kolei wymieniał nazwy uroczysk, granica wiła się fantastycznie z biegiem rzeczki, której koryto chłop znał i prowadził nią czółno, chociaż w obecnej porze wszystko było pod wodą. Zbliżyli się wreszcie do szarej wioski, uczepionej do piaszczystej wydmy i chłop mruknął:
— Nasze Sydory.
W wiosce ruch już panował. Spotkali parę łodzi z sieciami i stado bydła, które pasło się już po grzbiety w wodzie, ogryzając łozowe kotki i wyciągając snujący się po wodzie czarnogłów. Czółno przesuwało się bliziutko i widać było wilgotne nozdrza i łagodne oczy rogaczów. Zapach dymu szedł od wsi i słychać było stukot praczów, bab piorących świeżo wytkane płótna. Stało ich kilkanaście w wodzie i nagle z tej gromadki podniosło się wołanie:
— Naum, Naum!
Chłop nie przestał wiosłować, tylko odpowiedział uprzejmie:
— Nu, czego?
— Hospody! Biednyż ty! — zaśmiał się Kasjan, patrząc na wołającą kobietę.
— Kogo ty wieziesz? Gdzie? Do Filipowa? A gdzie mąka? — wrzeszczała przeraźliwym dyszkantem baba chuda, czarna, z głową okręconą brudną chustą.