Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/85

Ta strona została przepisana.

— Młyn spuszczony — niema mąki — odparł chłop.
— Postójże. Kiedy wrócisz? A soli z Filipowa przywieź. Sieczkę trzeba rżnąć. Gdzie ciebie nosi licho. Starosta goni do grafskiej grobli. Wróć się!
— Aha, zaraz! odkrzyknął Kasjan. — Napiecz babo na podwieczerz greczaników — przyjedziemy do ciebie w gości. Oddamy go tobie na noc — nie bój się.
Baba coś jeszcze krzyczała, ale jej jużnikt nie słuchał, a najmniej małżonek. Kasjan począł mu dogadywać, słuchał apatycznie, wreszcie splunął i mruknął: «Chworoba».
Za wsią rzeczka się zwęziła; oba brzegi porosłe były olszyną, łozą, gąszczem krzewów. Rozbiegała się w tysiące wolnych żył, tworzyła rybne tonie, zatoki, lesiste głębie. W jednem miejscu ujrzeli duże jakby jezioro — na niem resztki tamy i grobli.
— Stare młynisko. Na dziwo tu ryba bywa!
— Ot, by tu chatę postawić — rzekła Zośka, zachwycona ustroniem.
— A cóż — nawet i drzewo na chatę byłoby — odparł Kasjan. — A w Olchowej żyć nie można.
— Tu Semko ziemiankę gdzieści ma — rzekł chłop.
— Jakto — gdzieści? To jego!
— Nie. Ryb pilnuje. Nikogo nie dopuszcza.