Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/89

Ta strona została przepisana.

— Ale, to i kaczka się utopi — zaśmiała się. — Kto wy? Skąd?
— Toć nasza pani z Woronnego, a o mnie ty może słyszała? Kasjan!
— Nie słyszała. Nam do Woronnego nie droga.
— A ty czyja? Dużo was takich w chacie?
— Nie — ja jedna, Naumowa siostra, Likta.
— Wychowałaś się, jak stóg. Toć z ciebie skóryby na trzy krowy wystarczyło. Toć ciebie nie rękoma, a liną od promu chyba obejmować. Ot gładkaś — nu, nu!
Dziewczyna śmiała się, rada z pochwał i poszła naprzód, nie uginając się pod ciężarem, prosta, potężna, a Kasjan, idąc za nią, mówił do Zośki.
— Widzi panienka, jak stąpi, co za ślad. Taka musi ważyć siedm pudów. Ot, dziewki! Z rodu ja takiej nie widział. Toć w naszej gorzelni kufy takiej niema. Już ja z tych Sydorów nie wylezę chyba, aż nią się nacieszę.
Szli między chatami bezładnie rozrzuconemi nad wodą. Chłopi wychodzili na ulicę, porzucali roboty, gapili się na dziwo, na «panią». Stado dzieci biegło za nimi, cała wieś się poruszyła. Wreszcie dziewczyna otworzyła wrotka do jednej z zagród, zastukała w okienko.
— Hrypa... goście do was. Czy Naum doma?
— Niema — odparła baba, ukazując się w progu.
— Sława Bogu! — pozdrowiła wedle oby-