Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/9

Ta strona została przepisana.

— Eee! Nie będzie się śmiał pokazać.
— No, no! A zresztą — Zośka im jakąś sztukę utnie.
— Zośka! Ta weźmie spłatę i drapnie w świat. Dość miała niewoli ze starym.
— Że nieznośny był — to prawda... Aleć o Zośkę stara się podobno Owerło. Stary Janicki kijem go wygonić obiecał, tak o córkę był zazdrosny — teraz może się pobiorą.
— No, panowie idziemy! Nie wiecie, stypa będzie?
— U dziekana obiad po pogrzebie. Karolek wczoraj wieczorem wszystkich prosił.
— Dobrą mają starkę, jeszcze po chorążym.
Wyszli wszyscy na ganek, przez plac do kościoła oglądając konie i ekwipaże.
Przystanęli koło czwórki Motolda i któryś rzekł półgłosem:
— Kareta tysiąc rubli, a niedawne czasy Motoldowi żaden żydby tysiąca grosza nie pożyczył. Bestja ma szczęście.
— Szczęście? Toć na to szczęście dużo perkalików natkał. Niechno mu żona kipnie, znowu będzie piechotą chodził i z Łasicka z kijem w świat ruszy; sukcesora ani słychu.
Roześmieli się na jakąś, szeptem dopowiedzianą uwagę Zarudzkiego i weszli do kościoła.
Nad tłumem katafalk królował, msza dobiegała końca, przepchali się przez tłum gawiedzi do pierwszych ławek i tam zaczęli się rozglą-