Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/93

Ta strona została przepisana.

ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Do sieni wszedł człek nieokreślonego wieku, kulawy, kołtunowaty, o twarzy idjoty, w łachmany ubrany.
Wszedł, słowa nie rzekł, zezem po ludziach spojrzał i cofnął się za próg — na przyzbę.
— Kto to, znachor? — spytał Kasjan.
— Nie — toć Semków brat starszy — niemowa. Tak żyje — trochę żebrze, po świecie chodzi — nic nie robi, kaleka — i rozumu niespełna. Z chaty go dawno wygnali. Dawniej im bydło pasał — ale potem i tego nie zechciał.
— Bo mocy niema — ktoś rzekł.
— Oho — ma on i moc i chytrość, tylko przytajoną — drugi mruknął. — Taki co nie gada, lepiej słucha i pamięta.
Kasjan wstał.
— Trzeba nam jechać! — rzekł. — Dajcie, chłopcy, sprawną czajkę — odwieziemy panienkę!
Amatorów było wielu. Wybrał najtęższego, i po chwili, przeprowadzeni przez całą ludność wsi, zeszli nad rzekę. Wyprzedzali się ludziska z usługą — wysłano czółno sianem i kożuchami, a na pożegnanie Naumowa, odmówiwszy stanowczo przyjęcia pieniędzy za męża fatygę i swoją gościnność, ofiarowała Zośce parę suszonych jaziów.
Dawano sternikowi tysiąc rad, co do drogi, bo Kasjan nie chciał pod młynem płynąć, żydowi się na oczy narzucać, więc zdecydowano