Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/107

Ta strona została przepisana.



VII.
PRZECIWNICY IDEI

Mieścina, w której osiadł Bronisław Świda, mało się różniła od wsi. Miała zaledwie kilkadziesiąt żydowskich domostw, kilka bóżnic, cerkiew, sąd „mirowy“, kramiki wśród olbrzymiego placu, trzy ulice mieszczańskie, trzy chłopskie a wokoło zboża i łąki.
Doktór wynajął dla siebie domostwo z ogrodem w sąsiedztwie pól i tak od roku klepał biedę, wcale nie myśląc o zmianie, ani szukając czegoś lepszego. Praktyki dostarczały mu dwory okoliczne i Żydzi, chłopów leczył darmo, sam przyrządzał lekarstwa, sam urządzał swój ogród, zarabiał na chleba kawałek, a w swobodny czas zagłębiał się miedzami w zboże, lub strzelał ptactwo po błotach. Był szczęśliwy. Stara gospodyni pilnowała mu domu i jadła, chłopak znajda doglądał krowiny i konika. W okolicy miał dużo życzliwych znajomych, w miasteczku sławę i uznanie. Był szczęśliwy.
Po roku zaczęto przebąkiwać, że doktór w pierze porasta i nawet żenić się zamyśla. Coprawda, częściej niż tego wymagała konieczność, bywał