Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/150

Ta strona została przepisana.

szła płuca, kierowana gorączkową ręką. Sewer żył, ale stan ogólny był fatalny, krew mu się rzucała ustami, mdlał bezustannie, nad ranem rozwinęła się okropna gorączka.
Stary Glebow odszedł, wezwany swemi obowiązkami. O dziesięć lat zestarzał się przez te kilka godzin.
Złożył raport o wypadku, zwalając winę na nieostrożność z bronią, pojechał nawet o porze zwykłej do swego biura.
Tam, na wstępie, spotkała go znowu zła wieść: raport z więzienia o nagłej śmierci ujętego wczoraj socjalisty. Lanin był zmieszany, ale generał zbyt swą troską zajęty, aby wysnuwać wnioski, podejrzenie powziąć, lub zająć się czemkolwiek. Stosy raportów odsunął od siebie, niezdolny myśleć i decydować.
— Do jutra! — rzekł do sekretarza.
Tak chciał los. W raportach tych były wyznania Chwastowa, donos o podkopie, rysopis Jegora i Gregora.
Socjaliści zyskali dobę czasu.
Generał wrócił do domu. Sewer pasował się ze śmiercią, pałac był ponury, jak grób. Przy chorym czuwała żona.
— Co to było? Co mu się stało? — spytał jej Glebow, palce wyłamując ze stawów.
— Zabiło go takie życie — odparła ponuro. — Nadużycie, przesyt, hrabina Zita!
— Nie może być. Każdy podobnie żyje, ja — tyle lat!