Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/164

Ta strona została przepisana.

On sobie przypomniał, jak ją matka wołała i rzekł do niej: „Gizi“, — ona mu mówiła „Sewer“. Tak się to ułożyło, jak rzecz najzupełniej naturalna. Ale wracało życie, a z niem pamięć, wspomnienia. Ona czuwała nad niemi.
Raz Sewer, po długiem milczeniu, spytał:
— Czy dawno ja tutaj?
— Już miesiąc! — odparła, dłoń mu po włosach przesuwając.
— Zrobiłem ci wielką przykrość. Nie gniewasz się bardzo, Gizi?
— Nie, Sewer. Jestem ci żoną; cierpienie twoje do mnie należy.
Mówiła to tak słodko, że w nim poczęło serce bić nieznanem, głębokiem drżeniem.
— O Gizi! ja bardzo zły jestem — szepnął.
— Będziesz dobry, Sewer!
— O będę, z tobą!
Pochyliła się, ustami dotknęła czoła.
Potem spytał:
— Gdzie to ojciec?
— Wyjechał.
— Tak? Dawno? Nawet się o mnie nie troszczy?...
— Musiał wyjechać, Sewer.
— Kiedy wróci?
— Nie wiem.
— A znajomi przychodzą?
— Tak, ale ich nie przyjmuję!
— To dobrze! Oniby pletli nowiny, a mnie tak