Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

a przeprasza w pokorze!“ Biały Bóg, dobry Bóg! — dodał Maksymow.
— Ten dobry, co da mi choć jeden tryumf. Ten mój będzie, ten wielki, najdoskonalszy! — ponuro się ozwał Gregor.
— Zwarjowałeś, Maksymow! — krzyknął Sewer. — Więc ty sobie roisz, że ślepi przejrzą, a katy cię przeproszą może?
— Może synowie ich przejrzą, wnuki. Im w duszę ziarna rzucać!
— Apostołować ten myśli — idjota!
— Więc cóż czynić?
— Naprzód dłonie sobie dać, żeby pamiętać, że nas czterech było. Pójdziemy w świat, niechże choć każdy wie, że trzech braci ma, że nie sam jest. I poprzysiąc, że żaden z nas się nie spodli i krzywdy na duszę nie weźmie, gdzieby nie był, w najgorszej i najlepszej doli.
Na to słowo Sewera, Świda pierwszy dłoń podał, za nim uczynili to Gregor i Maksymow.
W tejże chwili gdzieś z wieży ozwał się zegar i uderzył dwanaście razy.
— Otóż i Nowy Rok! — zawołał Sławicz. — Co on nam da?
— Może dola kapryśna zajrzy na strych, a niedola jędza na schodach nogi połamie — z uśmiechem dodał Świda.
Jeszcze mówił, gdy za drzwiami rozległy się kroki i poszukiwanie klamki. Wreszcie drzwi się rozwarły i zajrzał posługacz hotelowy wahająco.
— Czy tu jest ten pan? — spytał, bilet podając.