Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/20

Ta strona została przepisana.

nieznacznie papier podniósł, i do lampy z nim podszedł. Były na nim tylko dwa wyrazy i cyfra: „Ulica Górna II“. Przewrócił na drugą stronę, znowu jeden wyraz i dwie oderwane litery: „Zaraz — Z. W.“ Nieznacznie student papier nad lampą potrzymał, i na dłoni spalił, proch pozostały starł i rzucił. Potem do Maksymowa przystąpił.
— Pójdę! — rzekł. — Jeśli jutro mnie nie będzie, powiedz im, że wyjechałem ze Stefką; jeśli za tydzień nie wrócę, to i nie szukaj między żywymi, cicho siedź!
— Gregor, to i ja z tobą!
— Mówię — zostań — słyszałeś?
— O Gregor! To Czarny Bóg!
— Mówię, milcz! Słyszałeś?
Maksymow jak robak na ziemi się zwinął i stęknął głucho. Nieznacznie Gregor się ubrał i wyszedł. Świda zamyślony wciąż śpiewał.