Górna ulica była jednym z najgorszych zaułków padołu. Dom, oznaczony numerem II, drewniany, niski, posiadał od frontu trzy sklepy: szynk, pełen społecznych szumowin, nędzną norę tandeciarza i kramik z tytoniem, oświetlony kopcącą lampą, brudny, zabłocony, wstrętny. Gregor zawahał się chwilę, gdzie iść, wreszcie pchnął furtkę bramy, wiodącą do ciemnych, wilgotnych sieni. Oprócz wrzasku pijanych w szynkowni i pisku rynsztokowych szczurów, nic się nie odzywało w głębi tego ponurego domostwa. Dotykając ścian, Gregor napotkał drzwi i na chybił trafił zastukał do nich.
Po dość długiej przerwie, zajęczał klucz. Na progu stanął mężczyzna wysoki, w czerwonej, jedwabnej koszuli, wyglądającej z pod narzuconego niedbale surduta. Światło świecy, drżące od przeciągu, padało nierówno na twarz jego bladą, pokrytą szwami po ospie, szpetną, ostrą, z wyrazem owej martwoty i obojętności, jaką chłop pokrywa wszelkie namiętności i wrażenia. Policzki miał, mimo chudości, potężnie rozwinięte, oczy