— Witam, witam, ale ręki nie podaję, bo, widzisz, zajęta. Zaraz, poczekaj młodzieńcze, wnet ją uwolnię.
Stary się schylił i ostrożnie wysypał na ziemię to, co trzymał w dłoni, następnie w tem miejscu postawił nogę.
— Co pan dobrodziej robi? — zagadnął Chojecki.
— A bo to, widzisz, ten chodnik strasznie nierówny. Zarząd nie reperuje, a tu każda szpara to gotowe kalectwo. Musiałem sam wziąć się do dzieła; zasypuję nierówności piaskiem.
Zupełnie serjo, emeryt, uścisnąwszy dłoń swego niby krewnego, sięgnął znowu do papierowego woreczka i ciągnął dalej dzieło ulepszenia drogi, gawędząc przytem.
Chojecki volens nolens musiał wlec się za nim.
— Cóżeś zrobił z tą kozą, vel żoną twoją? — zagadnął.
— Wyjechała do Paryża. Wracam z banhofu właśnie.
— Dobrześ zrobił, żeś się jej pozbył, jeśliś człowiek stateczny i pracowity. Kobieta, młodzieńcze, to katarynka, co ci rzępoli pod oknem wtedy, gdyś najbardziej zajęty; to skrobanie noża po talerzu; to źle wychowany kot, co ci tłucze statki i przewraca wazony; to zmora, kłopot, zguba człowieka!
Emeryt urwał, nie starczyło już tchu i porównań. Piasek się wyczerpał, wsunął więc torebkę pustą do kieszeni, przyśpieszył kroku.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/233
Ta strona została skorygowana.