Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/25

Ta strona została przepisana.

— Jeszcze jedno. Nikita, znasz Stefkę?
— Znam! — mruknął ospowaty.
— Żona to twoja, czy kochanka? — spytał jednooki zimno.
— Ani jedno, ani drugie. Sierotę wziąłem z ulicy, dziecko prawie. Teraz ją zostawię. Chciałbym jej dać spokój. Ona nie ma żadnej legitymacji!
Jednooki, nie odpowiadając, otworzył tylne drzwi izdebki i zawołał:
— Nikifor Iwanicz!
Na to wezwanie, wąska figurka tandeciarza zjawiła się w progu. Miał na sobie wytarty mundur piechoty, twarz była uosobieniem azjatyckiej podległości rozkazom.
— Masz metrykę i inne urzędowe papiery dla młodej dziewczyny?
— Mam!
— Podaj tu zaraz.
Sołdat zniknął.
Jednooki wyjął notesik z kieszeni i spojrzał na Gregora.
— Student jesteś?
— Tak, medyk — jako i Nikita.
— Na którym kursie?
— Na trzecim.
— Może już tu nie zostaniesz. Nikita Siemionow — oddaję ci go pod twoje rozkazy — a ty młody u nas będziesz się nazywał Małorus.