Tandeciarz wsunął się znowu i położył na stoliku parę arkuszy papieru z rządowemi pieczęciami.
Jednooki czytał: „Marja Wasiljewna Achtarow, urodzona w chersońskiej gub.“ etc. etc. Dobra metryka Nikifor?
— Dobra, panie. Cerkiew ta spaliła się zeszłego roku. Sam djabeł nie sprawdzi.
— Dobrze — możesz iść. Małorus — weź to sobie.
Gregor z gorączką zgarnął papiery.
— A teraz zadam ci pierwszą próbę. Słyszałeś o zabójstwie żandarma w Tule?
— Słyszałem.
— Ten, co to uczynił, przemyka się zagranicę i przez nieuwagę wpadł w oko policji. Depesze z rysopisem latają wszędy. Nie można go poświęcić, bo wiezie ważne papiery — musi być w Żytomierzu jutro. Telegraficzne druty już tam zerwano, depesza idzie pocztą. Ruszaj — i żeby ta przeklęta koperta nie była przed środą w Żytomierzu. Rozumiesz?
— Rozumiem.
— Oto masz pieniądze na drogę — przebierz się i nie bądź trwożny!
— Bądźcie spokojni. Nie mnie ginąć w takiej nędznej okazji. O świcie odchodzi pociąg — odniosę jeszcze te papiery.
— W drogę zatem — tę wielką — te jedną, którą razem już iść będziemy. Hej! — tryumf przed nami!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/26
Ta strona została przepisana.