Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/282

Ta strona została przepisana.

łą duszą. Jest pani złą, upartą, kapryśną, pustą i upartą! Dotąd była mi pani obojętna, teraz nienawidzę jej za szatańską złośliwość.
Zagryzł wargi do krwi, hamując potok słów. Sięgnął po kapelusz i znikł bez pożegnania, bez lepszego słowa, bez ukłonu nawet.
Kobieta osunęła się na fotel i ukryła twarz w dłonie. Pierwszy raz w życiu uczuła, co to jest, gdy serce boli i dusza płacze.
Tak niefortunnie skończyły się marzenia hrabianki P. i plany Chojeckiego o domowem ognisku.


∗             ∗

Stanęła u szczytu chwały.
Rojenia najzuchwalsze Heni Dobrzyńskiej wyglądały po siedmiu latach, jak dziecinna zabawka, wobec tryumfów i podziwu świata całego. Pierwsze teatry Europy i Ameryki rozrywały ją sobie; rzucano jej pod nogi miljony i kwiaty, fortuny i serca.
O łaski, o miłość tej porywająco uroczej i pięknej kobiety żebrały koronowane głowy; młodzi magnaci aktorkę wprowadzić chcieli, jako żonę, do swych pałaców; tenorzy, z którymi śpiewała, szaleli za nią.
Czyż mogła żądać więcej?
Żądała zapewne, bo żadna najszczytniejsza propozycja nie skusiła jej dotąd; bo nie chciała być ani kochanką, ani żoną, jakby serce jej dotąd było głazem bez szramy i skazy, wodną płaszczyz-