Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/289

Ta strona została przepisana.

— Owszem. Proszę mi dać rękę i odprowadzić do karety.
Była to rzadka łaska, zwykle funkcję tę spełniał dyrektor.
Batyani przycisnął gorąco do piersi drobną rączkę i dumny, jakby niósł koronę Świętego Stefana, powiódł zmęczoną, osłabłą artystkę do powozu.
Patrzano za nim z zawiścią. Pod portykiem, gdy wsiadała do karety, a Węgier całował rączkę na pożegnanie, patrzał też ukryty za filarem samotnik z loży i niewiadomo, co myślał.
Dla niewtajemniczonych profanów ten pyszny huzar, otulający cudnie piękną kobietę, całujący rączkę tak długo, wyglądał bardzo na kochanka.


∗             ∗

Eh, bien, votre coupe en or cisele, vous y renonces, comte?
Dame, que faire! Użyłem daremnie wszelkich możliwych sposobów, lecz żadnego innego skutku, jak przekonanie, że hiszpańskie muły, to ideał uległości wobec Polaków.
Artystka zaśmiała się krótko. Śpiewała „Mignon“ tego wieczora i ślicznie wyglądała w swym cygańskim stroju.
— Wymogłem to tylko, że przyszedł do teatru. Jutro odjeżdża do Galicji, zapewne chce ode mnie uciec.