nik, krzywił się na jadło i czarny chleb, nie spojrzał na dzieci Jarmocha, nie spytał o żadnego z dawnych znajomych. Nie chciał nawet w chacie zamieszkać, ale po godzinie poszedł na nocleg do szkoły.
Matka zapłakała, ojciec spojrzał za nim ponuro, a Jarmoch, plotąc łapcie u komina, mruknął:
— Ja wam to przepowiedział, bat‘ku.
Nikita, wyszedłszy na ulicę wioskową, zapalił papierosa i gwizdał, rozglądając się wkoło. Zajrzał do karczmy, gdzie tańczono i pogardliwie się zaśmiał; spojrzał na dwór i ponuro błysły mu źrenice ; minął cerkiew i mogiłki, bez uchylenia czapki.
Wyszedł za wieś. Noc była przecudna — wszystko kwitło i pachniało — miesiąc świecił srebrzyście. Nawet Nikita odtajał i parę razy pełną piersią odetchnął, czując w sobie niebywałą błogość i spokój. Nagle zatrzymał się i słuchał. Głos dziewczęcy — smutny, niedaleko nucił:
Ty pójdziesz drogą, ty pójdziesz drogą,
A ja łozami;
Ty się zmyjesz wodą, ty się zmyjesz wodą,
Ja memi łzami.
Student podszedł. Obok drogi płot się ciągnął — za nim sad, domek bielutki i gospodarskie obejście. U furtki drewnianej, pod osypaną kwieciem jabłonią, stała dziewczyna cała w miesiącu. Ubrana była ze szlachecka, zgrabna, smukła, twarzy ślicznej, czarnooka, cud nie dziewka. Patrzyła na przechodnia bynajmniej nie zalękniona, tylko smutna.