Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/37

Ta strona została przepisana.

— Przyszedłem po waszą córkę, a moją kochankę — rzekł, patrząc na macochę, jak głodny wilk.
Starzy oniemieli na jego widok.
Chuda jego, szpetna twarz wyrażała zimną decyzję na wszelkie ostateczności.
— Słyszysz mnie, ty babo! Marsz do dworu, dziewczynę przeproś i do domu zabierz. Jutro ze swatami przyjdę, jak każdy cham, i wesele huczne mieć chcę... Stoisz jeszcze? Idź — bo nie ujrzycie, ani wy, ani ten folwark, dnia jutrzejszego, jeśli moja wola się nie stanie! Żeby nie dziewczyny za wami prośba — poznalibyście mnie innym! Teraz ja dobry!
Starzy usłuchali, zgnębieni.
Hardy szlachcic przyjął nazajutrz chłopskie swaty. Nikita na złość mu włożył świtę i postoły, przychodził codzień do Helenki, pił, palił obrzydliwą machorkę. Pastwił się nad pokonanym Lachem.
Kazał sprosić wszystkich półpanków i koligatów Kalinowskiego na ślub cerkiewny i na wesele; naprowadził ze swej strony tłuszczę pijanego, brutalngo chłopstwa, łajał, krzyczał, poił, naigrawał się. Wreszcie syt tryumfu, pożegnał rodzinę, zabrał żonę, zabraniając wziąć cokolwiek, oprócz odzieży, co miała na sobie, i opuścił na zawsze strony ojczyste.
Przepadł jak kamień w wodzie, na wielkim świecie.