Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/42

Ta strona została przepisana.

nie zastąpili, straciłbym miesięczną pensję. Dziękuje!
Wygramolił się na kozioł, — zastępca został na drodze.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Nikita preparował trupa w sali anatomicznej, gdy Gregor doń trafił z raportem. Rozmówili się oczami, sina koperta przeszła w ręce Siemionowa. Przeczytał ją i zaśmiał się.
— Djabełby go nie poznał według tego rysopisu. No, sprawiłeś się gracko na pierwszy raz.
— Mogę pójść do siebie?
— Możesz — wieczorem zaprowadzę cię do klubu.
Wziął znowu narzędzie do rąk, gdy sobie coś przypomniał i zawołał wychodzącego:
— Słuchajno, żonie trzeba w drukarni pomocy. Oddaj tam twoją Stefkę, będzie bezpieczna...
Gregor bystro nań spojrzał.
— Każesz? — krótko spytał.
— Nie, radzę!
— To nie chcę. Za młoda ona na to.
— To co? Ja, cham, kobietę rozumiem tylko jako wspólniczkę i pomocnicę. Młoda, tem lepiej, wcześniej twe cele obejmie i zrozumie. Ty co chcesz z niej mieć — zabawkę?
— Nie, ale jej nie mam do sprzedania, ni stracenia.
— Głupio robisz! Rozpustnik Sewer już ją przezwał „Kwiatkiem Lnu“. Zabiłbym go za to,