Klub, do którego wszedł Gregor, miał za szyld ludową garkuchnię i najgorszego gatunku salę taneczną. Wśród wrzawy, tłoku, na oczach policji, spiskowano najspokojniej. Za restauracją i salą zabaw, było kilka stancyj dla graczy i palaczy. Stancje te miały mało znaczne boczne wyjście — miały czujną straż i najlegalniejsze pozory. W najdalszej prezydował sam zarząd klubu. Gregor przeszedł wszystkie stopnie wtajemniczenia. Obcował z hałastrą, niezdającą sobie sprawy z własnych żądz, — z zapaleńcami, służącymi za narzędzia — wreszcie ze starszyzną. Bawił tydzień, gdzie inni rok spędzają. Po miesiącu znał wszystkich i każdego — pojął organizację i siły. Dużo plew było i dużo mętów. Czuć było młodość, nowość instytucji — fermentowało, burzyło się, wrzało gorączkowo. Ledwie kilku rozumiało cele, gotowych było do walki, — reszta przynosiła tylko wstyd i szkodę. Niełatwe miał zadanie Nikita — rządzić tą niesforną zgrają. Trzeba było i gładzić, i pobłażać, i karać — a przedewszystkiem imponować. Gregor niedługo patrzył i uważał —