Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/57

Ta strona została przepisana.

karty waszej młodzieńczej historji. Wieki z was tej plamy nie zmyją. Bez wiary jesteście, prędko moc stracicie. Mnie was żal!
— Więc cóż czynić mamy? Biernie znosić gwałt nad duchem i człowieczeństwem?
— Nie — lecz wychowywać! Wychowajcie urzędników uczciwych; uczonych o szerokim poglądzie; nauczycieli mądrych i dobrych; kobiety poważne i światłe. Niech staną wasi legalnie u steru rządu, niech nie krwią zaleją kraj, ale swoją własną jasnością. Macie ludzi, którzy napiszą konstytucję — wychowajcież jeszcze takich, coby ją rozumnie, głęboko pojęli. A nie tykajcie dwóch rzeczy: Boga i rodziny. Gdy to zwalicie — nie ujrzycie swej przyszłości!
Gregor głową potrząsnął.
— Zaiste — urodziłeś się o dwieście lat za późno — lunatyku! — rzekł ponuro — Tak — dla ciebie niema wśród nas miejsca! My nie możemy czekać lat na wyzwolenie — nam iść trzeba krokami olbrzyma, walczyć bronią, jaką się da, wierzyć w Czarnego, mściwego Boga! W każdym razie, wierzę ci, i skoro przejrzysz — przychodź do nas śmiało!
— Nie zdradzę was za cenę życia nawet, ale nie pójdę, za cenę wolnego kraju! — odparł spokojnie Świda.
I już więcej nigdy o tem nie mówili.
Czas biegł, przygotowania do egzaminów pochłonęły wszystkich. Świda kończył kursy —