Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/63

Ta strona została przepisana.

Mieszkała u starej emerytki, wdowy po oficerze, i zajmowała się robieniem kwiatów, bardziej dla zabawy, niż z potrzeby, bo Gregor płacił za nią komorne, ubierał, karmił, dogadzał nawet kaprysom. Kosztowała go bezsenne noce, prace całodzienne; odmawiał sobie wszystkiego dla niej. Przyjmowała to nieopatrznie, sprawy sobie nie zdając z jego ofiar, jako rzecz sobie należną to biorąc. Kochała go za to i była wierną. Poświęcała się nawet, bo nauczyła się wielu nudnych rzeczy, byle mu dogodzić. Wprawdzie on sam profesorem był. Sztukę pisania, czytania, rachunków — odeń pojęła, zaznajomił ją z geografją i historją, nauczył myśleć i sądzić. Poświęcenie to było dla jej natury: żywej, swawolnej, wesołej — męką dla ruchliwego umysłu!
Przecie wybrnęła z suchych teoryj i nawet umiała słuchać, gdy jej czytywał poważne rzeczy, chociaż wolała mu śpiewać jak ptaszek, wolała się z nim pieścić jak kotek. Natura to była, jak wosk miękka; urobił sobie ten wosk, jak chciał, i szczęśliwy z nią był nad wyraz wszelki. Ona jedna znała jego śmiech, widziała oczy jego łagodne, słyszała jego serdeczne słowa. W tej izdebce, co raj jego zawierała, on był człowiekiem jak inni, tam ten demon zrzucał swą moc i nienawiść, był dobrym, słabym, wesołym! Za wszystko mu starczyła: za rodziców, za rodzeństwo, za wiarę, za dom, za marzenie!
Teraz ją opuścić miał. Gdy otrzymał rozkaz wyjazdu do Szwajcarji, z wątpliwą perspektywą