Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/66

Ta strona została przepisana.

czczę; ideą, którą szanuję; krwią moją, okiem, duszą i jedyną własnością. Zginie człowiek, coby cię skrzywdził, a ten coby się o ciebie pokusił, nie będzie żył, póki ja jestem na świecie. Teraz odchodzę, wrócę za rok może, za dwa, za trzy. Ale cię odnajdę wszędy! Kochasz mnie?
— O Gregor... Nie potrafię żyć bez ciebie!
— Nie mów, tak, nie mów! O mocy moja!
Ustami jej zatkał usta, i zrozpaczeni oboje — szaleli, chcąc ból zagłuszyć.
Gdy godzina odejścia nadbiegła, bez głosu byli, bez sił, znękani, nieszczęśni. Jeszcze raz ją wziął w ramiona i szeptem dzikim spytał:
— Nie dasz mi życia stracić? Zastanę cię swoją?
— O Gregor! Jedyny! — szeptała wśród łkań.
— Adres ci przyślę, i wieści częste. Tylko ty mnie nie zabijaj. Bez ciebie ja zwierz będę i szatan! Daj mi człowiekiem być!
— Do śmierci wierną będę, do śmierci! Ale ty wracaj prędko! O nie zostawiaj mnie!
Zemdlała mu w objęciu.
Nieprzytomny oddał ją w opiekę Marcie Czymbajew; polecił staraniom, prosił o pamięć życzliwą i uciekł, zatykając uszy, zataczając się, jak pijany.
Był już wielki czas. Na dworcu czekano na niego. Nikita z żoną się żegnał, niby obojętnym głosem dając jej polecenia, tylko co chwila czynił ruch taki, jakby go febra trzęsła. Świda i Maksymow przyszli druhów raz jeszcze ujrzeć i prze-