Stało na nim: „Nikanor Hryncewicz — Nikicie Siemionow odda towar“.
— Spocznijcie i posilcie się. Zaraz pakę przyniosę!
Usiedli przy stole, zastawionym przekąską i jedli, jak wilki zgłodniałe. Potem bez ceremonji pokładli się na ławach i usnęli kamiennym snem.
O zmroku zbudził ich Hryncewicz.
— Gotowe! — rzekł. — Oto towar — granica o milę, noc będzie chmurna. Ruszajcie z Bogiem.
Nikita do pudła zajrzał i jedną z krasnych dziesięciorublówek obejrzał.
— Łotry dobrze robią. Ani śladu, że ten Michał Romanow samozwaniec!
Zaśmiał się.
Wypakował fałszywe asygnaty w dwie torby, które sobie przez ramię przewiesił, obejrzał rewolwer, zapalił papierosa i wyszedł.
— Granica tam? — spytał, ręką wskazując.
— Mogę was zaprowadzić! — ofiarował się Hryncewicz.
— Nie trzeba czynić więcej nad rozkaz! Zrobiłeś swoje, idź spać! Reszta do nas należy. Pójdźmy, Gregor.
Nie pożegnali nawet leśniczego. Jak widma przepadli w gęstwiejącym mroku.
Rychło wydostali się z lasu. Ława pustego, sfalowanego wiatrem piasku była między nimi, a czarniejącemi het lasami Wołynia. Na tle tem czarnem gdzie niegdzie błyskały ognie posterun-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/70
Ta strona została przepisana.