Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/75

Ta strona została przepisana.

częli stroić. A wszędy bezmierna uniżoność, pochlebstwa, spojrzenia błagające o łaskę.
— Młody pan! młody pan! — biegło z ust do ust z podziwem, lękiem, nadzieją.
Sewer, z giętkością sobie właściwą, przejął nową rolę. Ten nędzarz onegdaj, potrafił uchwycić ton wielkiego pana, potrafił dostosować do pałacu swe ruchy, wyraz twarzy, nabrał w jednej chwili pewności siebie, i nie nacieszywszy się jeszcze zbytkiem, już minę miał, jakby się nim przesycił i lekceważył, jako rzecz sobie należną.
Wystrojony, wypiękniał i urósł. Głowę zadarł, usta w grymas pogardliwy ułożył, na cygara rublowe się krzywił. W jednej chwili stał się Glebowem junior i niczem się nie zdradził, niczego niestosownego nie popełnił.
Gdy go wezwano do gabinetu generała, biedny student kijowski ustąpił miejsca eleganckiemu paniczowi, na którego Glebow popatrzył z widocznem zadowoleniem.
Siedział w fotelu, ociężały, spasiony, z uśmiechem starego fauna na mięsistych wargach, w rękach, okrytych pierścieniami, przerzucając papiery. Odłożył je i wskazał krzesło Sewerowi.
— Djable! patrząc na cię, widzę siebie z przed trzydziestu lat. Ładny chłop byłem i wściekle do kobiet szczęśliwy. Takież miałem kędzierzawe włosy jasne i oczy błękitne. Uderzająco jesteś do mnie podobny.
Sewer spojrzał na niego i nieznacznie się skrzywił.