Lubiono go też i dla niego samego. Za świeżość sił, za wesołe, żartobliwe usposobienie, za łatwość, z jaką zastosowywał się do każdego, za niewyczerpany zapas projektów hulanek i konceptów. Ślizgał się przez życie, nikogo nie obrażając, sam, zda się, razem niedostępny. Ojcu był posłuszny. Nie grał w karty i obracał się tylko w kołach najwyższych, wszystko, co małe, biedne i podwładne, traktując bezwzględnie i pogardliwie.
Zresztą Glebow senior mało się synem zajmował. Po tryumfie opadły go niepowodzenia. Owi trzej, tak trudno zdobyci i drogocenni socjaliści, pewnej pięknej nocy zniknęli, jak kamfora, w osłupieniu pogrążając swych stróżów, drwiąc z rygli i murów, i uwodząc z sobą dozorcę więzienia. Tegoż dnia Glebow znalazł w swej karecie drukowaną odezwę, w której przemytnik prochu, zecerka i terminator szewski składali mu podziękowanie za wygodę i kwaterę, jako też stanowcze pożegnanie. Generała wprawiło to w szał wściekłości.
Sądny dzień dział się w jego kancelarji. Płazowano i bito stróżów, zdegradowano jednych, wsadzono do kozy innych, pojmano tysiące niewinnych osób, ściągano zeznania z każdego, kto się nawinął, zrewidowano tysiące mieszkań, powiększono liczbę tajnej policji, zapisano tomy sprawozdań i wreszcie ogłoszono drukiem, że socjalizm to towar zagraniczny, w Rosji nie produkowany ani znany.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/79
Ta strona została przepisana.