Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/82

Ta strona została przepisana.

— Hrabianka Gizella.
— Hrabianka Gizella! — powtórzył Sewer.
Umilkł, pomyślał, spojrzał na ojca i wreszcie roześmiał się bezczelnie w twarz starego.
— Ano, to inna kwestja. Poco ten wstęp cały? Ojciec traktuje mnie istotnie, jak naiwną pannę. Mówmy, jak ludzie dojrzali. Mam być kulisą, nazwiskiem i osobą pokryć głośną tajemnicę, zatrzymać hrabiankę w Petersburgu, nie wtrącać się do niej, zamknąć oczy i uszy, i żyć dalej, jak żyłem? Co za szyld będzie ze mnie! Ciekawym, co też dostanę wzamian?
— Rangę, łaskę nieograniczoną i miljon funduszu panny! Zresztą jednym zamachem i mnie zobowiążesz! Wziąłem na się ten interes. Pojutrze bal maskowy u hrabiostwa. Wtedy się zbliżysz i poznasz. Dalej pójdzie jak z płatka.
— Dlaczegóż więc dzisiaj ojciec mnie tą nudną historją truje? Będzie jeszcze tyle czasu. Dalibóg, nie pamiętam, jak ta dziewczyna wygląda.
— Piękna jest, przepyszna!
— To się rozumie! Dla pospolitej nie robi się tyle zachodu i tak długiego wstępu. Aaaa! jak mi się spać chce. Dobranoc ojcu!
Przeciągnął się i wyszedł.
Teraz dopiero z mnóstwa kobiecych twarzy poczęły mu się uwypuklać rysy owej przeznaczonej. Była to jedynaczka, córka zagranicznego magnata, którego obowiązki służbowe chwilowo zatrzymywały w Petersburgu. Powoli przypominał sobie Sewer, kto najgorliwiej koło niej się uwijał,