Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/98

Ta strona została przepisana.



VI.
HODUJĄ SIĘ KATY MIAST MĘDRCÓW.

Biała i mroźna była Rosja, nagi i pusty dworzec kijowski, nad ziemią śnieżna zadymka. Pociąg przywiózł nielicznych podróżnych, noc była głucha.
Na zaśnieżoną platformę, wprost nieruchomego, jak karjatyda, żandarma, wyskoczył z wagonu młody, przyzwoicie ubrany mężczyzna i skierował się do sali trzeciej klasy. W tłoku żołnierstwa i robotników rozejrzał się bystro i głos podnosząc, zawołał:
— Aleksy!
Głos miał takie metaliczne, pełne brzmienie, że bliżsi się obejrzeli, a tymczasem gdzieś z kąta potworna postać kaleki Maksymowa wypełzła i stanęła przed wołającym, żywy kontrast brzydoty i piękna, nędzy i mocy.
Podali sobie dłonie. Maksymow promieniał radością.
— Czekaliśmy ciebie pojutrze, Gregor — szepnął.
— Pojutrze przybędzie ten, dla policji! — odparł podobnież przybyły.