cistą i zobaczył historyk na tych gwiazdeczkach szare, jednostajnie odziane tłumy istot ludzkich. Masy ich były. Jedni rozsadzali skały i trzebili puszcze, drudzy grona dzieci zbierali wokoło siebie, inni z księgami rozchodzili się na wsze strony.
— Mnichy! — zaburczał historyk. — Ciasnotę pojęć wyznawali, szczepili fanatyzm, burzyli królów przeciw swym osobistym wrogom, za to precz poszli.
— Zgaśli, zginęli. Pochód ludzkości ich zdeptał — odparł astronom i między tem mnóstwem iskierek jął kierować łódką, podprowadzając ją do tej lub owej gwiazdy i rękę wyciągając, pokazywał pojedyncze te światy.
I przesunęli się obok tłumu w bieli, z których każdy więźnia nędznego w ramionach unosił, jako zdobycz swą... I przesunęli się koło takich, którzy gromady trędowatych mieli w swej pieczy; i ujrzeli jeszcze innych, zaganiających, jak trzodę, narody żółte i czarne, niby owce wpółdzikie. Aż dotarli do światka, na którym tłum szary, cierpliwy i pracowity, pisał coś po wielkich czarnych księgach i wtedy profesor Benedykt się uśmiechnął.
— A tu twoi poprzednicy, historyku!
— Kompilatorzy bezładni, ze skrzywioną, fałszywą tendencją, spisujący brednie i myty. Dlatego o nich zapomniano.
— Nie plwaj na nich, bo i ty tu będziesz po wiekach. Pochód ludzkości pójdzie naprzód, a ty zostaniesz i zgaśniesz. I przyjdą tacy, co ciebie nazwą kompilatorem o fałszywym sądzie, a Napoleona i Marję Antoninę mytem średniowiecznym. Gwiazdy gasną, a ludy i sądy i zdania giną jak pył, a spuścizna po nich — śmiech i pogarda w przyszłości.
— Dlaczego? — zapytał profesor Bonifacy, mimowolnie przejęty.
— Bo ludy i zdania i sądy coraz dalej odcho-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/108
Ta strona została przepisana.