Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/134

Ta strona została przepisana.

liczna, czasem jak chleb dobra, czasem jak tojady gorzka i trująca.
— Ta sama?
— Ta sama. Żywi i truje, oświeca i zaciemnia, skrzydła daje i skałą przytłacza.
— Dlaczego, mamusiu?
— Odpocznij! Ot, siądź tu na dywanie, główkę na kolanach mi połóż i posłuchaj, jakbym cię bajką usypiała. I dumaj sobie, że myśl przychodzi do ciebie jako najlepszy z najlepszych genjuszów, jak towarzysz nieodstępny na życia koleje. Przychodzi, by ci zbliżyć przestrzenie światów, złote mosty na gwiazdy zarzucać, światy odkrywać, głębie ziemi badać, bóle łagodzić, a duszę twoją kształtować w ciche morze lub słoneczne krajobrazy. Staje przy tobie i skarby swe rzuca ci pod nogi.
Wybieraj je, w sobie noś i zachowuj, rzucaj jak ziarno stokrotnego siewu, ciskaj jak żagiew pożaru, lub stopami podeptaj i zmarnuj. Wolno ci. Towarzysz ten, czem chcesz, ci się stanie.
Gdy go zachowasz w tajemnicy i skrytości, zastąpi ci wszelkie skarby, zapełni wszelkie uczucia i pragnienia; gdy go rzucisz, jak siewacz ziarna dobre, ludzkości plon da, a tobie duszną pogodę i ciszę.
Gdy go w pożar obrócisz, da ci świetne łuny szału, a potem nagie i dzikie pożogi, a w duszy czarne dymy i rany niezagojone. Wolno ci! Ten największy z genjuszów sługą ci będzie posłusznym i tylko, gdy go stopami podepcesz i odtrącisz, odleci i zostawi cię od nędzarzów nędzniejszą, marniejszą od atomu.
— Mamusiu, ja tak napiszę...
— Napisz. A potem napisz, jako różne bywają te myśli: ludzkie sługi ciche, ludzkie najświetniejsze potęgi. Bywają czasem jak chmurki białych motyli, nieopatrzne, kierunku swego i celu nieświadome, unoszące się w wiosennej pogodzie i słońcu, by zgi-