Zamilkł, coś go w gardle ścisnęło; staruszka patrzyła surowo na niego, ale też milczała.
— Karzecie mnie słusznie, matko! Niewart jestem niczego dobrego i nie spodziewałem się łaski, tu idąc. Nie zrobię wam więcej wstydu, pójdę sobie dalej; tylko wam oddam te trzydzieści rubli, com ojcu wziął, jakem uciekał z domu.
Przystąpił do stołu, zdjął worek z pleców, sięgnął w zanadrze bluzy, dobył skórzany woreczek i wysypał z niego wszystko, co do grosza, srebrniki, miedź i asygnaty. Pusty woreczek wsunął napowrót za bluzę i westchnął.
— Przeliczcie, matko i darujcie. Nie bójcie się tych pieniędzy... Zarobiłem uczciwie rękoma, w fabryce. I oto je wam odnoszę za tamte skradzione... Ojca w chacie niema... Za niego mi odpuśćcie, nim pójdę.
— Ojciec umarł i Józika niema. Pochowałam wszystkich — szepnęła kobieta.
On się cofnął od progu, wziął znowu worek na ramię, zamglonemi oczyma obejrzał ściany chaty, nieśmiało spuścił wzrok na matkę.
— Jam winien waszych łez... ja winien — szepnął. — Za mną leży krzywda brata i jego narzeczonej, za mną swawola i kradzież... i ojcowskie przekleństwo. Och, matko! Jam grzeszył, ale i dobra nie zaznał, ni radości, ni spokoju! Boże mój, jaką ja mękę w sobie noszę, jaką mękę! Żebyście wiedzieli, matko! Coś tam we mnie pokutuje, szarpie, dręczy, jak w dzień, tak w noc głuchą. Coś woła i pcha naprzód... jakaś nuda i tęsknica do szerokiego świata... Od dziecka mi tak! Chciałem zapić tę chorobę i nie mogłem; chciałem zakochać się, oszaleć... nic nie pomogło. Nie wstrzymała mnie chata, ani wy, ani dziewczyna, ani żadna moc. Taka chęć, matko, gorsza od śmierci... Gnała mnie ona po świecie przez te dwanaście lat, jak wilkołaka; nigdziem się nie ostał, nic nie przy-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/14
Ta strona została przepisana.