Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/144

Ta strona została przepisana.

szyję i, szast! obcięła mi głowę. I poczułem broczącą krew, chwilę bólu, potem nicość — śmierć.
Tu Drzewiecki rękę do szyi podniósł i powiódł wkoło, jakby dotąd owego wrażenia doznawał i przekonać się chciał, czy głowę ma na karku.
— Cha, cha, cha! — homerycznym śmiechem wybuchnął słuchający. — Ty doprawdy wątpisz o swej całości! Nie zaręczysz, żeś żył i żyjesz. Myślisz, że zmartwychwstałeś?
— Jestem tego pewny, że wtedy umarłem. Była to śmierć próżniaka i dziecka. Zmartwychwstałem człowiekiem. Śmiejesz się? Ano, my wszyscy wieśniacy rodzimy się idealistami, umieramy, wierząc w nadprzyrodzone rzeczy. Może ja jestem bardziej jeszcze niż inni wrażliwym. To i dobrze. To mnie uratowało. Poczułem się kamieniem nieużytecznym, ale zarazem i twardym jak kamień. Mój drogi, od tego dnia nie przespałem ani jednego południa, choć mało nocy dospałem. Ano i zostałem, czem jestem. Piętnaście lat przeszło, piętnaście lat moja Lipowa czeka, moja ślubna. Nie dziw się, że wracam! Żebyś ty wiedział, jak mi się śni i trud ozłaca marzenie o dniu mojej intronizacji! Pokłonią mi się moje ludy: zboża i trawy, zagrają mi moje śpiewaki: wiatry, wyjdą naprzeciw mnie moje dworaki: ptaszki, a herold bocian otrąbi. Sztandar mi też ziemia rzuci pod stopy, ów sztandar trójbarwny z pszenicy, lnów i koniczyny. Czy ja nie król, kolego? Wtedy pójdę miedzami w pola rojne i legnę bez trwogi o południu w kłosach do snu. Żeby mi wtedy południca się nawinęła! Niech pyta, niech rozumu próbuje, jak stara Tekla mówiła. Nie śmiejesz się już? Dziękuję ci! No, kiedym ci o południcy opowiedział, śpijże zdrów! Idę na linję, załatwię, co trzeba będzie, i za ciebie. Dobranoc!
— Czekaj, idę i ja!...