Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/146

Ta strona została przepisana.

zachodu postać ludzką, idącą po szynach. Człowiek wydawał się bardzo drobnym wśród żelaznego szkieletu — stróż kolejowy zapewne.
Rybak, nie widujący tygodniami sobie podobnych istot, patrzał nań z ciekawością. Był mu zjawiskiem, czemś bardzo możnem i bogatem. Miał pewnie zapałki, tytoń, mógł dostać wódki, okrasy, z ludźmi się nagadać i wiedział mnóstwo nowin, bo wracał pewnie ze stacji do swej budki, przy nasypie. Zmrużone od słońca, jastrzębie oczy starego chłopa śledziły szczęśliwca; takby chętnie doń zagadał, spytał, ale było za daleko, za wysoko.
W samym środku mostu człowiek stanął, spojrzał w czarną toń rzeki, chwilę zamajaczył nieruchomy, czarny pająk na czerwonym niebie i runął w przestrzeń. Rozległo się tępe uderzenie, plusk wody, okrzyk, szamotanie się tonącego. Chłop instynktownym ruchem chwycił wiosło, odepchnął od brzegu swój statek i cisnął go w stronę wypadku. Jeszcze bełkotała tam woda, burzona walką życia z grobem. Gdy dopłynął, coś ujrzał w wodzie, przechylił się, podał wiosło. Dłoń je uchwyciła kurczowo. Wydźwignął, porwał za rękaw, potem dłoń mu się ośliznęła po krótko ostrzyżonych włosach. Zdołał jeszcze uchwycić kołnierz odzieży, gdy ręka tonącego puściła wiosło i całe ciało opadło bezwładem martwoty.
Ale chłop dzierżył kołnierz jak w kleszczach, prąd wody niósł czółno, zepchnął je wnet w zatokę, pod łozy. Tedy chłop, pomagając sobie zębami, wparł je między krze, zsunął się w wodę i wywlókł na brzeg topielca.
— A a a! jakiś pan! — mruknął zdumiony.
Nie dróżnik to był, ale mężczyzna, elegancko ubrany, w letnim paltocie i surowym jedwabiu, cienkiej bieliźnie i żółtych półbucikach. Drugą myślą chłopa było, że ratunek był spóźniony i że wyciągnął trupa. Bez nadziei a tylko odruchowo począł go obra-