Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/156

Ta strona została przepisana.

żywienia. Nie znał ani głodu, ani smaku czarnego chleba, który miał w sobie czerstwość skiby rolnej, zapach kłośnego pola, wilgoć rosy wieczornej. Zdawało mu się, że chleb ten jest tem samem powietrzem, słońcem, które karmiło jego płuca w dzień, że jest mocą ziemi. Jakby hymnem uroczystym wydał mu się powolny, namaszczony głos chłopa.
— Jadło najpierwsze i najstarsze, najważniejsze, ten chlebiec święty. Do chrztu jak dziecko niosą, już mu kęsek na tę pierwszą drogę dają i całe życie progu chaty w drogę idący nie przestąpi bez chleba.
Młodzi weselnicy go całują, od matki odchodząc, i na nowe osiedlisko przed nimi bochen swaty do izby wnoszą. A w trumnę człowiekowi kładą ostatnią skibkę. Chlebiec święty, dobrodziej żywiciel, całe w nim bezpieczeństwo i zdrowie.
Powiadają niektórzy, że tyle się nad nim nabiedzisz, że aż gorzki się stanie, ale to gardło gorzkie u takiego. Chleb zawsze dobry, a tylko człowiek bywa jadowity. A ja nawet powiem, że im się więcej nad nim nabiedujesz to smaczniejszy. Trzydzieści lat ja jego hodował, to różnie pamiętam. A zaczął, jak miał dwanaście roków. Na Piotra, we środę ojciec umarł, a jak już świeczkę w ręce mu dali, to jeszcze stęknął i powiada do matki: Żyto zeżniesz i zwieźć nie sztuka, ale bardzo mi ciężko pomyśleć, czy chłopiec zdąży i potrafi roli dogodzić i posiać. Straszno mi, czy będziecie na drugi rok chleb swój jedli. A potem do mnie powiada: Pamiętaj: w czerstwą rolę siać, a przygarść bierz wielką i szeroko rzucaj i brony nie szkoduj! A ziarno na siew lekko okłóć ze snopa, pośledniem ziemi nie mań! A byki szanuj jak gospodarzy!
I tak mnie nauczał do ostatniej chwili. Świeć, Panie, duszy jego.
Chłop umilkł, dalekiem wspomnieniem skupiony.