Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/16

Ta strona została przepisana.

Nie proszę ja was o darowanie, bom niewart; ale jak odejdę, poproście Pana Boga za mną, żeby ta moc ze mnie wyszła, żeby mnie to odstąpiło!... Oj, matko, darujcie!
Ręce mularzowej opadły na jego głowę, oczy zaczęły mrugać, błyszczeć od łez.
— A coś ty robił przez te lata? Czyś hańbą szedł i wstydem, czyś swą duszę uszanował? Powiedz!
— Oj, matko, wy mnie nie znacie! Jak do roboty się porwę, to nikt mi nie sprosta, do krwi się zapracuję; ale mnie wnet ta nuda opada i ręce mdleją i w głowie się miesza. Rzucam wszystko. Alem się nie zhańbił. Na ojcowską krew się klnę... Nie wróciłbym wtedy do was.
— A coś ty myślał, idąc tutaj?
— Po ratunek szedłem do was — wyjąkał. — Czy ja wiem? Coś mi mówiło: «Idź do chaty!», to i przyszedłem.
— A zostałbyś ty na zawsze ze mną? — szepnęła.
— Oj, matulu! Zabijcie tę moc we mnie, dajcie mi lek jaki, a zostanę... na wieki zostanę!
— To wstań! Chata twoja, a ja cię nie wypędzę. Zostań. Na złe moce jest Bóg i praca. Zostań! A jak zrobisz kiedy co dobrego, czem mi duszę rozradujesz, to ci serce oddam, zapomnę wszystkiego. Synem mi będziesz i dzieckiem ukochanem. Pamiętaj!
— Pamiętam, matko! Służyć wam będę, ile mocy, i nie odejdę; a pierwej, nim wam słowo złamię, na marach mnie ujrzycie. Chory ja i słaby i biedny, ale wy mi siłę dajcie, nauczcie dobrego! Zostanę z wami i wstyd dawny zmażę. Przysięgam! — mówił Paweł.
Ciemne jego oczy wzniosły się ku niej oszklone łzami i widać w nich było duszę całą, zmęczoną, smutną, a pomimo tego błyskającą złowieszczo niespokojnym ogniem. Przysięga padała na ten ogień jak