Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/169

Ta strona została przepisana.

kich. Tydzień temu to się stało; mnie się zdaje, żem przez ten tydzień o lata dojrzał i że to wszystko strasznie dalekie. Alem cię jeszcze o jedno nie spytał. A ona?
— Ona wyjechała ze starym Brunerem.
— Tylko tyle?
— Tylko. To było całemu światu wiadome, tylko wy dwaj byliście ślepi i głusi. Ona zwykła, przeciętna awanturnica. Bruner, miljoner stary, doprowadzi go do małżeństwa, a wy dwa koguty, bardzo młode i głupie!
— A żeby Seweryn umarł!
— Albo ciebie ten chłop z wody nie wyciągnął w porę!
— I to wszystko: szał, wściekłość, nienawiść, mściwość, zabójstwo, samobójstwo, rozpacz, upokorzenie, wstyd, żal! Całe piekło udręczeń, dla podłej baby! Symon ma rację, trzeba być durniem!
— Nie będzięsz ostatnim. Pociesz się tem.
— Ale myślę, że w mojem życiu to będzie ostatnie. Zamykam ten cały okres. Nie będę miał już sił przecierpieć więcej nad to, com znosił przez te marne niby kilka dni. Ani pamiętam większej szczęśliwości, jak ta chwila, gdym się dowiedział, że Seweryn żyje. Jak myślisz: on mi przebaczy?
— Seweryn? Przecie on się czuł winnym względem ciebie. Pojedziemy jutro.
— Tak. Do Polanowa naprzód. Dam się przecie poznać i wydam przedewszystkiem rozporządzenie, żeby mi tu, gdzie ta chata, wybudowano letni dworek, w którym Symon będzie mieszkać i rządzić. Będę tu przyjeżdżać, przebywać, słuchać jego filozofji i jeść czarny chleb. Tu jest jakiś świat poza złem i dobrem, taki inny, jakby z innej planety i jam się tu więcej nauczył, jak przez całe dotychczasowe życie.
— Czy ty słyszysz, że tu coś mówi?