Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/178

Ta strona została przepisana.

— Aha, tylko dlatego się czyta! To panna Irenka nie ma do nauki ochoty?
— Czy pan uczyciel? — rzuciła niespokojnie.
— No, a cóżby było, żebym pannę Irenkę chciał uczyć?
— To wuj pana może z miasta wypisał?
— Może — droczył się, ubawiony przerażeniem dziecka.
Umilkła, rozważając plan obrony widocznie, bo twarz przybrała wyraz skupienia i nagle skoczyła do drzwi i znikła.
Nalał sobie herbaty, a wypiwszy, wyszedł na ganek, widząc, że go nikt zabawiać nie będzie. Zdaleka słyszał głos Zubowiczowej u obór, kręcili się ludzie po gumnie, rżały konie, żałośliwie beczały owce i cielęta, zwykły gwar wieczora na wsi. Psy zrazu nieufne i łające, obwąchały go i uznały za osobę przyjazną i pod ich opieką poszedł za wrota, na wzgórek, ukoronowany wiatrakiem.
Już zmierzchało, więc krajobraz zacieśniał się we mgły, ale za to robiło się gwarno od żabich rozhoworów i nawoływań błotnego ptactwa a bujny wicher kwietniowy niósł w płuca rzeźwość i wonie pąków. Długo stał tak mieszczuch, jakby odurzony, przejęty tem nieznanem wrażeniem. W dworku ruch ustał, błysnęło światełko w domu, w paru chatkach folwarcznych i prędko zgasło. Zmęczeni pracą ludzie zasypiali. Wreszcie i on powrócił. Drzwi domku były tylko na klamkę zamknięte, zresztą panowała wszędzie cichość i ciemność. Zaświecił sobie zapałkę, zapalił w swym pokoju świecę i po chwili zasnął jak kamień.

∗             ∗

Grzegorzewski kolegował z Hrehorowiczem w gimnazjum w Warszawie i ten ostatni mieszkał nawet u nich, bo stary Grzegorzewski był profesorem ma-