tematyki. Skończyli jednocześnie nauki i nie widzieli się przez siedm lat ostatnich, ale pisywali czasem do siebie i jak Grzegorzewski podejrzywał kolegę, że pisywał częściej do jego siostry, Zosi, nauczycielki na pensji.
Profesor zmarł, matkę dawno stracili, było ich tylko dwoje rodzeństwa. On dostał posadę w biurze prywatnem i wystarczali swą pracą na utrzymanie aż do ostatnich lat paru. Wir rewolucji porwał chłopaka, wytrącił go z kolei. Zaczął politykować, agitować, działać, służyć partji. Posadę stracił, skrajnym stronnictwom się naraził, stanął wreszcie w położeniu bez wyjścia, pod grozą wyroku śmierci. Zrazu nadrabiał odwagą i zuchwalstwem, ale gdy go raniono dwa razy, nerwy odmówiły służby i wtedy siostra namówiła go na ten wyjazd. Ustąpił, czując, że jest zdarty fizycznie i moralnie, niezdolny do żadnej pracy.
Wyjazd nastąpił tak nagle, tak tajemniczo, że ledwie miała mu czas dopowiedzieć, że Hrehorowicz jest uprzedzony, że go serdecznie zaprasza, że pozostać tam powinien, aż ona mu doniesie, kiedy wrócić może, że będzie dla niego szukać posady i pisać często.
Gdy pokrzepiony długim, zdrowym snem, wstał, na świecie był już wielki dzień. Świat i dworek pławił się w słońcu i pogodzie i ludzi jakby nie było. Koguty opiewały wiosnę. Jakieś małoletnie cielę, pozostawione w oborze, darło się ochrypłym dyszkantem, zresztą nigdzie śladu człowieka.
Znalazł w jadalni zastawiony do śniadania stół i gorący samowar. Usłużył sobie sam i wyszedł, by się w okolicy rozejrzeć. Gdy mijał loszek pod strzechą, wkopany w ziemię, ujrzał Zubowiczową, zajętą zbieraniem śmietany z całej baterji siwych garnków mleka. Pozdrowiła go, nie przestając roboty.
— Pan już po śniadaniu, niegłodny? Śliczny dzień. Pan na spacer? Tam za Brodkiem kartofle
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/179
Ta strona została przepisana.