panicza, ludzie widzieli. Mogli nas wszystkich pogubić, jakby na dno poszedł. Oni, szelmy, teraz gadają, że panienka Jarynka przykazała. Trzeba bić do półśmierci takich hyclów!
Puściła dziewczynę i upadła do nóg Grzegorzewskiemu.
— Niech panicz się nad nami zlituje i uradnika nie sprowadza na śledztwo. My nakarzem.
Chłop pochylił się też do jego ręki.
— Dajcie pokój! — bronił się. — To był wypadek, dzieci nic niewinne, one też do wody wpadły.
Baba widocznie nie rozumiała, co mówi, lamentowała dalej, aż ją Hrehorowicz uspokoił i odprawił, i zaczął z chłopem rozmowę, której znowu Grzegorzewski prawie wcale nie rozumiał, i tak poszli we trzech piaszczystym szlakiem ku jezioru. Dzień się kończył i do dworku ściągał dobytek i robotnicy. Chłop poszedł dalej, oni pozostali u brodu.
— To jedyna droga. Najlepiej wszystko obejrzę — rzekł Hrehorowicz.
Jakoż przeciągnęły powoli krowy z pastwisk, lśniące od przepłynięcia wielu brodów i strug, woły robocze, siwo-bure, jak odzież chłopska, stadnina drobna, miejscowa, wpółdzika, a wreszcie wozy, pługi, parobcy, baby od sadzenia kartofli. Na ostatku, oklep na wołochatej, nieokiełznanej szkapce-niedorostce, jechała Irenka i zawodziła razem z babami jakąś przeciągłą, jękliwą pieśń.
— Uczenica — zaśmiał się Grzegorzewski.
Dziewczynka na widok ich zsunęła się na ziemię i zniknęła w gromadzie robotników, a Hrehorowicz rzekł z całą swą flegmą:
— Wyrwało się na swobodę po zimie, to i hula. Ale już wiem, komu polecę, żeby mi ją na lekcje dostawiał. Znajdzie ją wszędzie niemy Mikita, rybak, ot, ten.
Skinął na chłopca, który się teraz na szlaku poka-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/189
Ta strona została przepisana.