Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/201

Ta strona została przepisana.

Ani się spostrzegł, że dziewczynka w ten sposób postanowiła zbyć godzinę lekcji.
— A to tak — zaczęła opowiadać powoli. — To się bierze harbuz i idzie się na płytki brzeg, gdzie łozy; idzie się, idzie, aż po szyję w wodę. A potem nakłada się harbuz na głowę i stoi się spokojnie. Stoi się, stoi. Trzeba się nie ruszać...
Zrozumiał nareszcie fortel i przerwał:
— No, to tymczasem niech Irenka rozwiąże arytmetyczne zadanie, kiedy tak długo stać trzeba.
— A czerepachę już pan widział?
— Po polsku mówi się żółw.
— Jakbym tak powiedziała, toby mnie nikt nie zrozumiał i jeszczeby ze mnie śmiech złożyli.
— Nie mówi się też: śmiech złożyli, ale wyśmieliby mnie.
Irenka widząc się pobitą, pośliniła ołówek i zaczęła mozolić się nad arytmetycznem zadaniem. Przyjazd Hryncewicza oderwał nawet Zubowiczową z pola i poruszył domową służbę. Po obiedzie Pruska, służąca, wzięła się do szorowania podłóg, z kuchni zapachniało świeże pieczywo i zjawił się wcześnie Hrehorowicz.
— Ot, poprawiłeś się, opaliłeś, do ludzi zrobiłeś się podobny — powitał gościa. — Tylko co nie widać Hryncewicza. Przed zachodem słońca musimy być na wyżarach, będą doskonałe ciągi. Pojedziesz?
— I owszem, za świadka, bo strzelać nie umiem.
Rozległ się rejwach psi i Sachar z gościem zajechał przed ganek. Hryncewicz, człowiek czterdziestoletni, tęgi, barczysty blondyn, z wesołą, inteligentną twarzą, jeszcze z wozu nie złażąc wołał:
— Gońcie te skowyrki, bo mi Fitę zjedzą. A tu jeszcze i szczenię dla Irenki mam w torbie.
Irenka w mig rozpędziła psy, porwała w objęcia szczenię, zabrała Fitę a gość obładowany strzelbą i nabojami, wszedł do domu. Gdy go gospodarz zapoznał z dawnym kolegą, rzekł odrazu: